Prawda o remoncie wygląda tak:
Jest to dom dwurodzinny - my mamy zająć pierwsze piętro. Na dole babcia Lubego - czy któs jeszcze pamięta, że ja ją lubię przez przymknięte powieki. Plusem jewst, że wejścia śa osoobne, więc jest szansa na życie w spokoju.
Wymieniliśmy okna po jednej części, podłączyliśmy nowe grzejniki, wodę również - wszystkie rury itp. od nowa. Z prądem również musieliśmy od nowa, tzn. łącznie z kuciem ścian na nowe kable. Problem z podłączeniem gazu trwał od maja do września. Do tego jeszcze oczywiście gładzenie ścian, klejenie dziur... Będziemy użytkować dwa pokoje (łącznie jest ich cztery), kuchnię i łazienkę - z czego ostatnia będzie trochę prowizorką. Zostało nam szorowanie, tapetowanie i malowanie.
Bo niespodzianka!!! Piec wczoraj zaczął działać - odpukiwać w niemalowane!!!
Najlepsze pozostawiam na koniec. Za rok, w okolicach lata, będzie wymieniany dach. Według nie wiem kogo, plan powstał z zamiarem wyburzenia jednej zewnętrznej ściany u nas! Bo jest skos od piętra do dachu i najlepiej go zlikwidować. Dlatego za rok nie będę miała przez pewien czas ściany w kuchni, łazience i jednym pokoju, którego remont przewidujemy dopiero za rok.
Dlatego powiedzcie mi jak ja mam być spokojna? Cieszę się, że ten remont się kończy, a jednoczęsnie wiem, że za rok będzie masakra!!!
Ale cóż: wdech, wydech.... itp.
A ja się dowiedziałam, że mój drugi kierunek, z którego zwiałam na dziekankę by wyjechać na Węgry nie da mi spokoju. Mama zajęcia we wtorki od 12!!! Tam będą ludzie dużo młodzsi ode mnie :(
Tydzień temu nie byłam, bo nie pomyślałam by plan sprawdzić. A dziś myślałam, że jak na 12 to zdążę od rodziców dojechać. Zaspałam :) pociąg za godzinę i wiem, że może zdążę na drugie zajęcia.
P.s. Do pewnej Diablicy: wytrychów brak, ale spinek wsuwek pod dostatkiem, może się uda :))))